Dokręcić żarówki

 
SŁOWO NA IV NIEDZIELĘ WIELKIEGO POSTU

Kiedy wieczorem jesteśmy w którymś z nowoczesnych, wielkich miast, takich jak Warszawa mamy wrażenie, że miasto błyszczy wielkim światłem. Jasne kolorowe witryny, oświetlone hotele, błyszczące światła samochodów. Owszem jest to światło, ale tylko elektryczne. Jeśli patrzymy na osoby, które poruszają się w mieście, nierzadko spotykamy ponure twarze, oczy zagubione w anonimowym tłumie. Budynki są oświetlone, a dusze nieraz ciemne. W obecnych czasach przeżywamy, duży zamęt ideowy, często nakręcany przez massmedia. Zło jest pokazywane, jako dobro, a dobro, jako zło. Wielu ludzi przedstawia się, jako chrześcijanie, a oszukuje, kłamie i sieje nienawiść. Nie wiemy czasem, kto jest kim. Chodzimy jakby we mgle. Bardzo potrzebujemy światła.

Dzisiejsza Ewangelia, przedstawiając uzdrowienie niewidomego od urodzenia pokazuje nam, kto jest właściwym źródłem światła. Jest nim Jezus Chrystus. Tylko On może dzisiaj oświecić nasze oczy i sprawić, że przejrzymy i pomożemy widzieć innym. Aby Jezus mógł dzisiaj to uczynić musimy pogłębić naszą więź  z Nim, sprawdzić czy On zajmuje w naszym życiu naprawdę pierwsze miejsce, czy dalsze. Ze światłem Jezusa dzieje się podobnie jak ze światłem elektrycznym. Światło elektryczne świeci wówczas, kiedy jest prąd i dobra żarówka, ale pod warunkiem, że żarówka jest dokręcona do końca. Podobnie zachowuje się światło Jezusa. Ono dociera do nas tylko wtedy, kiedy jesteśmy zjednoczeni z Nim do końca. W przeciwnym razie jesteśmy jak dobre, ale niedokręcone żarówki. Nie świecimy Jego światłem.  Myślę, że wszyscy tutaj obecni chcemy naprawdę kochać Jezusa i dlatego chcemy realizować to, co Mu leży szczególnie na sercu. Jezus pragnie, byśmy bili prawdziwymi chrześcijanami i by Kościół był jak najbardziej żywym, prawdziwym znakiem miłości i jedności dla świata, który nas otacza. Jak możemy spełnić to Jego pragnienie?

Spróbujmy to zobaczyć poprzez następny obraz. Wyobraźmy sobie życie chrześcijańskie, jako budowę kościoła. Kiedy buduje się kościół, najpierw kładzie się fundamenty, potem buduje się ściany i struktury nośne, a w końcu sklepienie i dach. Podobnie jest z życiem chrześcijańskim. Kiedy modlimy się i chodzimy do kościoła na Eucharystię budujemy jego fundamenty. Są one istotne, ale po nich nie można jeszcze rozpoznać budowy. Podobnie, chodzenie do kościoła nie świadczy jeszcze o życiu chrześcijańskim. Wielu przecież to robi, a w życiu społecznym zachowują się jak ludzie, którzy nie chodzą do kościoła. Na fundamentach życia musimy następnie budować ściany, a są nimi wszelkie uczynki miłości do ludzi, do naszych bliźnich. Kiedy zaczynamy miłować ludzi, odnosząc się do nich serdecznie, znajdując trochę czasu, by ich wysłuchać, angażując się, by im pomóc w chwilach potrzeby, wtedy już można rozpoznać dużo więcej ze specyfiki życia chrześcijańskiego. Dach budowli stanowi miłość wzajemna, przeżyta w duchu nowego przykazania Jezusa: „Miłujcie się wzajemnie tak, jak Ja was umiłowałem.” Jeśli podarowana miłość do bliźnich wróci, bo oni ją odwzajemnią, życie chrześcijańskie osiąga swoją pełnię, jest rozpoznawalne. Jezus, bowiem powiedział: „Po tym poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie”. Kiedy żyjemy w miłości wzajemnej mamy głęboką jedność z Jezusem, bo On obiecał: „Gdzie dwaj lub trzej są zjednoczeni w moje imię, tam Ja jestem pośród nich”. Wtedy, dzięki tej głębokiej jedności z Jezusem otrzymujemy Jego światło, nasze żarówki świecą i mogą oświetlać naszą rodzinę, naszą parafię, nasze miejsce pracy. Życie chrześcijańskie ukazuje swoje piękno i staje się atrakcyjne. By osiągnąć ten cel trzeba łączyć miłość do Boga z miłością do człowieka.

Regulamin(500)