Basia czyli huragan duchowy

 
Zmarła Barbara Schejbal (5.06.1934-29.06.2024), pierwsza fokolarina konsekrowana w Polsce. Publikujemy fragmenty jej wspomnień z początków Ruchu Focolari w naszym kraju, spisane podczas rozmowy przeprowadzonej z nią w 2013 roku.

„Ten Ruch jest dla ciebie”

W Polsce w latach 60. pojedyncze osoby miały kontakt z Ruchem Focolari, głównie poprzez wyjazdy do NRD, ale Ruch jako taki w kraju jeszcze nie istniał. Jako jedna z pierwszych poznała tę duchowość Janina Bieniarzówna, która później opowiadała o tym różnym osobom, m.in. Zofii Stąpor. Ja po raz pierwszy zetknęłam się z Ruchem Focolari w Krakowie w roku 1966 właśnie w rozmowie z Zosią. Bóg był już wtedy najważniejszy w moim życiu.

Ważną rolę na tej mojej drodze spełniła Maryla Piekarska, psycholog, koleżanka z duszpasterstwa akademickiego. Powiedziała mi, że poznała ludzi, którzy przyjechali z NRD i żyją Ewangelią… Zareagowałam bardzo po ludzku na te słowa, odpowiadając, że wszyscy przecież żyjemy Ewangelią. Przekonywała mnie: „Ten Ruch jest dla ciebie. Po prostu to jest dla ciebie!”, chociaż sama nie znała go aż tak dobrze.

Pamiętam czas, kiedy niemalże co weekend wyjeżdżałam do Niemiec. Zosia Stąpor okazywała mi wtedy wiele troski i obawiała się, że jestem przemęczona. Próbowała mnie przekonać, żebym zrezygnowała z tak częstych wyjazdów. Powiedziała nawet kiedyś coś na ten temat do o. Piotra Rostworowskiego, który był człowiekiem o głębokim życiu wewnętrznym, ale też bardzo dowcipnym. Pamiętam, że odpowiedział wówczas: „Zosiu, to jest Ruch. Co chcesz? Musi się ruszać…”

Podczas jednego z wyjazdów na Mariapoli [letnie rekolekcje Ruchu], w 1968 roku w Czechosłowacji, poznałam Natalię, jedną z pierwszych przyjaciółek Chiary Lubich. Była ona odpowiedzialna za całą strefę wschodnią, czyli kraje, w których wówczas rozwijał się komunizm. Mimo że to były trudne czasy stalinowskie, wychodziłam z siebie ze szczęścia, byłam jakby poza sobą. Wtedy to Natalia powiedziała do mnie po niemiecku: „Basia Donnerwetter” czyli: huragan [dosł. piorun] duchowy, bo ja rzeczywiście w pewnym sensie straciłam głowę.

Focolare w Nowej Hucie

Po 1968 roku Ruch przyszedł na dobre do Polski. Pierwsze „focolare”, w znaczeniu wspólnoty życia, powstało na os. Na Lotnisku 9 [w Nowej Hucie, w Krakowie]. Byłyśmy w nim we trzy: Doni [Anna Fratta, fokolarina z Włoch], Ewa Spolińska i ja. Pracowałam wtedy w szkole jako nauczycielka plastyki. Do dzisiejszego dnia przechowuję z tamtego czasu podziękowania z PZPR za portrety Gagarina i inne dekoracje okolicznościowe, które wykonywałam w ramach swoich obowiązków zawodowych.

Ponieważ podałam, że Doni przyjechała do Polski na moje zaproszenie, wynikało z tego, że będzie ona mieszkać u mnie, w moim mieszkaniu. Pamiętam, jak na milicji pytano mnie, gdzie się poznałyśmy. Powiedziałam wówczas, że w górach. Tylko tyle. Nie mogłam przecież powiedzieć, że na Mariapoli w Zakopanem [w 1969 roku]. Trzeba było powiedzieć prawdę, ale tylko do połowy… Funkcjonariusz dociekliwie dopytał: „I wyście tak ofiarowali mieszkanie? A jak Anna Fratta wyjdzie za mąż, to gdzie będzie mieszkać?”. Nie spodziewałam się takiego pytania. Odpowiedziałam zdecydowanie i grzecznie: „Ja tę panią zaprosiłam i wszystkie konsekwencje ponoszę ja”. I na tym się skończyło. Co on sobie pomyślał, tego nie wiem. Ale przecież nie mogłam mu tłumaczyć, że Doni jest osobą konsekrowaną i na pewno nie wyjdzie za mąż. Myślę, że odpowiednie służby i tak już o tym wiedziały.

Życie codzienne

Nie wiem, czy żyłam tak dobrze, jak powinna żyć fokolarina, ale starałam się to robić, na ile rozumiałam. Nie mogę tu wygumkować tego „starałam się”

Pewnego dnia wyjeżdżałam do jakiegoś miasta w Polsce, a Doni właśnie wychodziła do pracy. Zapytałam ją, co mam tam powiedzieć. Stojąc już w przedpokoju, przy otwartych drzwiach na klatkę schodową, odpowiedziała mi krótko: „Kochaj!”. Tylko tyle. Do dziś to pamiętam. Bo rzeczywiście, jeśli będę kochać, to Duch Święty sobie z resztą poradzi. Teraz jest dużo łatwiej prowadzić spotkania. Wszystko się rejestruje, mamy pisma, nagrania i różnego rodzaju materiały, z których możemy korzystać. Wtedy dysponowaliśmy tylko tym, co wchłonęliśmy w siebie. Nie można było mieć przy sobie żadnych notatek.

Podobne zasady ostrożności obowiązywały także w domu. Od momentu naszego zamieszkania w pierwszym focolare, nie wiem skąd, ale doskonale wiedziałyśmy, że więcej jak siedem osób nie może się spotkać bez wzbudzania podejrzeń władzy. Dlatego zawsze dbaliśmy o zewnętrzną stronę naszych spotkań, żeby pozornie wyglądało to na imieniny lub inną uroczystość, na spotkanie przy kawie. Trzeba było dbać o pozory i być bardzo ostrożnym, żeby nie ściągnąć na siebie niepotrzebnych kłopotów. Wyrazem naszej ostrożności był także fakt, że przez długi czas nie mieliśmy żadnego telefonu.

Powoli zaczęła wyłaniać się grupa ludzi, którzy angażowali się systematycznie w życie Ruchu i uczestniczyli w naszych spotkaniach. Zazwyczaj były to osoby, z którymi mieliśmy wcześniej jakiś kontakt, koledzy i koleżanki z pracy, znajomi ze studiów, a także z innych grup środowiskowych. Podczas jednego ze spotkań zrobiło się już dość późno i nadeszła pora kolacji. Miałam problem co zrobić, bo w domu nie mieliśmy wystarczająco dużo jedzenia. Sytuacja była kryzysowa – kawałeczek żółtego sera i chyba jedno czy dwa jajka. Był jeszcze chleb i herbata. Pomyślałam, że trzeba dać to, co miałyśmy. Nie było to jednak dla mnie całkiem łatwe. Wiedziałam, że jeśli dzisiaj zjemy wszystko na kolację, to jutro nie będziemy miały nic na śniadanie. Stoczyłam sporą walkę wewnętrzną z samą sobą. Ostatecznie zrobiłam to, co trzeba, pokroiłam chleb, nalałam herbatę. Wszyscy zjedli. Ja nie, bo dla mnie nie wystarczyło, ale nikomu o tym nie wspomniałam. Chwilę potem przyszła Janina Witek, która pracowała na Politechnice. Projektowała budynki dla zwierząt i w związku z tym dużo przebywała w terenie, gdzie mogła kupić jajka. Przyniosła nam całą paczkę jajek! Kiedy o tym myślę, to przypomina mi się to, co Chiara mówiła o pierwszych czasach.

Słowo życia

W Ruchu co miesiąc mamy Słowo życia [fragment z Pisma Świętego opatrzony krótkim komentarzem, wprowadzany w życie] – jednakowe we wszystkich krajach świata. Z powodu trudności gospodarczo-ekonomicznych, jakich doświadczaliśmy w Polsce, często dostawaliśmy paczki z pomocą od Kościołów zachodnich, m. in. z Niemiec. Kiedy zobaczyłam zawartość jednej z takich paczek, łzy stanęły mi w oczach. Były tam produkty spożywcze: szynka, cukier, masło, a na dnie znajdowały się buciki, w środku wypchane pogniecionymi papierami, żeby się nie zniszczyły. Były na nich jakieś kwiatuszki, żeby wyglądało, że to są najzwyklejsze papiery. Wyjęłyśmy te kartki, ale nie podejrzewałyśmy nawet, jak wielką mają one dla nas wartość. Zapisane było na nich aktualne Słowo życia na dany miesiąc!

Czasami nie mieliśmy skąd się dowiedzieć, jakie Słowo wybrała Chiara na kolejny miesiąc. Pamiętam taką historię, kiedy Doni sama wybrała dla nas Słowo życia, bo nie mieliśmy innego wyjścia. Pomyśleliśmy, że trudno, skoro nie możemy rozważać Słowa w jedności z całym Ruchem, to jednak mimo wszystko najważniejsze jest, żeby starać się żyć Ewangelią, nawet jeśli dla nas będzie to inny fragment niż wyznaczony przez Chiarę. Okazało się, że werset wybrany przez Doni był tym samym, który wybrała Chiara! To są takie cuda, cudeńka, które dodają dużo siły wewnętrznej!

Gdzie są dwaj albo trzej…

Od samego początku zależało nam na akceptacji tego, co robimy przez Kościół w Polsce. Z racji tego, że Ruch zaczął rozwijać się w Krakowie, wszystkie sprawy załatwialiśmy z kard. Karolem Wojtyłą. Kiedy planowaliśmy otwarcie pierwszego focolare, to zwróciliśmy się do niego z prośbą o zgodę. Kard. Wojtyła zawsze okazywał nam wiele życzliwości. Pamiętam, jak złapał się za głowę, kiedy powiedziałam, że pragnieniem Chiary jest powstanie focolare w Nowej Hucie. „Chcemy żyć słowem: Gdzie dwaj albo trzej są zgromadzeni w imię moje, tam jestem pośród nich”. Odpowiedział: „To już jest mistyka, ale jakże ona jest realna”.

***

Stopniowo poznawałam coraz bardziej tę duchowość. Nie wiem, czy nie dostanę kiedyś porządnego klapsa od pierwszego anioła, którego spotkam, bo potem różnie to wychodziło. Nie umiałam, i do dzisiaj tak jest, że nie zawsze umiem odpowiadać miłością na miłość. Czasami robię to za ostro, czasami za lekko… bo nie jestem święta. Ale wiem, że takie życie mi odpowiada.

Na podstawie rozmowy spisanej w 2013 r. przez MM oprac. KW

Regulamin(500)