„Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 1-13) – pisze św. Paweł do Koryntian.
Św. Paweł, jako jedyny wśród Apostołów, nie należał do grona dwunastu, którzy przez trzy lata codziennie towarzyszyli Jezusowi w wędrowaniu przez Palestynę i byli świadkami światła Jego nauki i mocy Jego cudów. Szaweł, bo tak nazywał się Paweł zanim się nawrócił, był faryzeuszem, należał więc do przeciwników Chrystusa. Był jednak człowiekiem uczciwym.
Na drodze do Damaszku Chrystus objawił mu się osobiście w chwale, pytając go: „Szawle, Szawle, czemu mnie prześladujesz?” (Dz 9,3-19). Wtedy Szaweł utracił ludzki wzrok, ale otrzymał Boże światło. Nawrócił się i zaangażował całym sobą, aby świadczyć o Chrystusie i budować Kościół. Później Bóg podarował mu szczególne łaski, wynosząc go między innymi – jak Paweł pisze – aż do kontemplacji trzeciego nieba. W związku z tym Paweł mógłby poczuć się kimś lepszym od tych, którzy tak wielkiej łaski nie otrzymali. Ale Bóg, który dobrze wie, jak niebezpieczne może być każde pyszne nastawienie, zadbał, aby Paweł nie miał powodów do zarozumiałości, do wynoszenia siebie ponad innych i dał mu – jak Apostoł pisze – oścień dla ciała. Nie wiemy, co konkretnie było tym ościeniem, ale było to coś nieprzyjemnego, co stale mu towarzyszyło. Dlatego Paweł prosił Boga trzy razy o wyzwolenie, a Pan mu odpowiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc, bowiem w słabości się doskonali”.
Również my nosimy w swoich ciałach różne słabości, których bardzo chętnie byśmy się pozbyli. Przede wszystkim ci z nas, którzy nie należą do najmłodszych, czują, że z biegiem lat tu coś dolega, tam też coś dolega, ciągle coś nowego dolega…
Czasem nie chodzi nawet o cierpienia fizyczne. Są też cierpienia psychiczne i inne. Czasem bliźni lub najbliżsi mogą nam dokuczać lub nas rozczarować. Relacja z nimi może być trudna i długo nie polepszać się, mimo szczerych starań. Wtedy narzekamy, bo taka jest nasza natura. Czasem zadajemy sobie pytanie: „Dlaczego Bóg pozwala na tyle dolegliwości i dopuszcza takie cierpienia?”.
Właściwie tylko Bóg to wie. Możemy jednak, z pomocą św. Pawła, zrozumieć jeden z powodów. Poprzez różne cierpienia Bóg zapobiega naszym uniesieniom i popadaniu w pychę. Człowiek zdrowy, silny, inteligentny, przystojny, zamożny łatwo wierzy w siebie. Patrzy na siebie i myśli, że sam poradzi sobie z życiem. O Bogu łatwo zapomina, bo Bóg wydaje mu się niepotrzebny. Taki człowiek nie wie, w jakim niebezpieczeństwie się znajduje.
Wtedy Bóg, który kocha go jak swoje dziecko, pozwala, żeby spotkał cierpienie. Nieraz zdarza się jakiś wypadek lub zjawia się jakaś choroba, w pracy sprawy zaczynają się źle układać, w rodzinie powstają kłopoty z małżonkiem lub z dziećmi. Nagle w jego oczach świat wygląda inaczej niż przedtem. Te sytuacje są jak dzwonek budzika, który wzywa do sprawdzenia: czy Bóg jest w naszym życiu na pierwszym miejscu, czy miejsca Boga nie zajęły praca lub studia, kariera lub rodzina, pieniądze, komputer, telewizja czy sport?
W tych sytuacjach człowiek może poprawić swe życie. Nie wiemy, co Bóg przewiduje dla nas w przyszłości. Czasem to, co On zamierzył dla nas, objawia się nagle, zaskakuje nas. Bądźmy gotowi przyjąć każdą sytuację świadomi, że wszystko, co się zdarza, jest dla naszego dobra: by poprawić nasze życie i by przynieść owoce.
Pamiętamy, jakie owoce przyniósł św. Jan Paweł II po zamachu oraz w czasie swojej choroby i odejścia. Wtedy przyciągał tłumy ludzi do Boga i do siebie. Nic bowiem nie owocuje tak bardzo jak cierpienie ofiarowane Bogu i przeżyte w miłości. „Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny” (2 Kor 12,10).
ks. Roberto