Dzisiejsze czytania podkreślają dwa bardzo ważne zadania chrześcijanina. Ewangelia podkreśla pierwsze: jest nim pomoc potrzebującym. Jezus i Jego uczniowie spotykają tłum ludzi głodnych i chcą im pomóc, ale mają tylko pięć chlebów i dwie ryby. Jak nakarmić nimi tłumy? Mają wszelkie powody, aby z tego zamiaru zrezygnować. Miłość do ludzi jest jednak silniejsza. Chłopak ma pięć chlebów i dwie ryby. Nie trzyma ich dla siebie. Daje wszystko Jezusowi do dyspozycji. Efekt jest zdumiewający. Tłumy jedzą do syta i zostaje jeszcze mnóstwo ułomków.
My ciągle spotykamy ludzi potrzebujących. Potrzebują pomocy materialnej lub trochę naszego czasu, by z nimi pobyć, wysłuchać ich. Nie zawsze im pomagamy. Dlaczego? Bo pomoc kosztuje. Aby pomóc, muszę dać coś, co chciałbym mieć dla siebie, czy to rzeczy, czy czas. Mówię wtedy, że nie mam środków, nie mam czasu, nie mam sił. Może rzeczywiście nie mam tyle, ile potrzeba. Ile razy jednak, dając to niewiele, co mamy, doświadczyliśmy, że pojawił się jakiś dar z nieoczekiwanej strony?
Może rzeczywiście nie mam czasu, bo muszę zrobić to lub tamto. Wielokrotnie kiedy podarowałem chwilę obecną, okazało się jednak, że to co miałem zrobić, zajęło mi mniej czasu niż myślałem. Może rzeczywiście nie miałem sił. Kiedy jednak próbowałem pomóc, pojawiały się siły wcześniej niewyobrażalne. Kiedy otwieramy nasze serce i nasze ręce, wtedy Bóg otwiera swoje. Wtedy dzieją się małe i większe cuda.
Św. Paweł z kolei przedstawia nam drugie zadanie chrześcijanina poprzez słowa skierowane do Efezjan: „Bracia, zachęcam was, abyście postępowali w sposób godny powołania, do jakiego zostaliście wezwani” (Ef 4, 1-16). Naszym zadaniem jest żyć zgodnie z naszym powołaniem. Nie chodzi tutaj o szczególne powołanie: do życia konsekrowanego, do małżeństwa lub do kapłaństwa… Chodzi o powszechne powołanie do życia chrześcijańskiego. Św. Paweł wyjaśnia w sposób bardzo prosty i syntetyczny, na czym ono polega: „Usiłujcie zachować jedność ducha dzięki więzi, jaką jest pokój, znosząc siebie nawzajem w miłości” (Ef 4, 2-6).
A więc nasze powszechne chrześcijańskie powołanie, to powołanie do życia w pokoju i jedności. Jest to powołanie tak piękne, że trudno znaleźć kogoś, kto miałby coś przeciwko temu. A jednak często, czy w rodzinie, czy we wspólnocie, czy w pracy, czy w życiu społecznym, nie udaje się żyć w miłości wzajemnej. Dlaczego? Bo miłość wzajemna kosztuje, ma swoją cenę. Św. Paweł mówi właśnie, że taką ceną jest pokora, cichość i cierpliwość.
Pokora, bo zdarza się czasem, że popełniam jakiś błąd. Nie chcę jednak się do tego przyznać. Myślę, że przyznanie się osłabi lub podważy moją pozycję. Mylę się, bo wszyscy wiedzą, że każdy człowiek jest słaby i popełnia błędy. Kto nigdy nie przyznaje się do błędów i do winy, wcale nie udowadnia, że jest doskonały, lecz tylko, że jest pyszny. Jeśli natomiast przyznaję się do błędów i do winy, świadczę, że jestem człowiekiem dojrzałym i szczerym. Wtedy inni cenią mnie więcej i mają do mnie więcej zaufania.
Cichość. Człowiek cichy nie chce dominować, lecz służyć. Nie jest gadatliwy, lecz gotowy i zdolny do słuchania innych. Wzorem człowieka cichego jest Maryja. Śpiewamy: „Była cicha i piękna jak wiosna…” Nie dziwi, że Maryja jest powszechnie kochana, bo „Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię” (Mt 5, 5-15), to znaczy zdobędą świat.
Cierpliwość. Człowiek cierpliwy gotowy jest przyjąć cierpienie i ciągle zaczynać na nowo, po błędach własnych i cudzych.
Pokora, cichość i cierpliwość, to trzy kluczowe cnoty, bo człowiek pokorny, cichy i cierpliwy, który pomaga potrzebującym i buduje jedność i pokój, realizuje w pełni swoje chrześcijańskie powołanie.
ks. Roberto