Zmywanie naczyń – lekcjami miłości

 

Mam takie odczucie, że na pierwszym moim Mariapoli (rekolekcjach Ruchu Focolari) w Lublinie w 1990 roku zechciał Pan Jezus przyjąć mnie do szkoły swojej miłości. Zaczęłam lekcje od zmywania naczyń. Wtedy na KUL-u była jeszcze stara stołówka i uczestnicy Mariapoli zmywali naczynia po posiłkach.

Jezus wiedział, że poza domem, rodziną nigdy nie służyłam innym zmywając naczynia. To ja byłam obsługiwana, to po mnie zawsze ktoś zmywał. On też wiedział, że czego, jak czego, ale zmywania naczyń na pewno nie lubię. Był to czas, gdy jeszcze na wszystko patrzyłam w kategoriach: lubię – nie lubię, a nie, że trzeba oderwać się od swoich upodobań, stracić to, co swoje, by umarło własne „ja” i zrobić to, co zrobić trzeba w danej sytuacji, zrobić to z miłością: „dla Ciebie Jezu”.

Ale wróćmy do Lublina. Po obiedzie ktoś szukał chętnych do zmywania naczyń. Nie zwrócił się bezpośrednio do mnie, choć nasze spojrzenia spotkały się. Poczułam, że muszę odpowiedzieć na tę prośbę. Ożyły we mnie słowa, które słyszałam na spotkaniu przedpołudniowym, że jedynym biletem wstępu na Mariapoli jest miłość – chcieć kochać. Tu wszyscy byli dla siebie nawzajem serdeczni, otwarci, gotowi służyć w każdej chwili tak, jak drugi tego potrzebował. Prawdziwe miasto Maryi. Chciałam tak jak inni służyć konkretnie, ale też obawiałam się, czy potrafię. Moja przyjaciółka powiedziała: ”masz okazję kochać”.

Poszłam, więc razem z kilku innymi chętnymi zmywać naczynia, a było ich całkiem sporo. Obiad jadło chyba około 500 osób. Pracę ustawiliśmy taśmowo, a właściwie sama się tak ustawiła i przebiegała bardzo sprawnie, a przy tym wszyscy byliśmy uśmiechnięci i radośni. Szef kuchni musiał nas przez jakiś czas obserwować. Pod koniec pracy przyszedł do nas i dziwił się tej naszej radości, (bo tak patrząc czysto po ludzku, to niby, co było jej powodem?). Żartował, że takich pomywaczy, którzy nie tylko, że dobrze i sprawnie pracują, ale jeszcze są przy tym uśmiechnięci, to od razu zatrudniłby na stale. Przepełniała mnie nie- znana mi dotąd radość i to przy tym nielubianym przeze mnie zajęciu. To była Jego radość, bo kochałam.

Teraz, kiedy każdą pojedynczą czynność staram się Jemu ofiarować: „dla Ciebie Jezu, dla Ciebie, żeby Ci powiedzieć, że Cię kocham”, zmywanie naczyń jest tym szczególnym zajęciem, którego już nie odkładam na później, ale staram się wykonać od razu, gdy jest taka potrzeba.

          Ale lekcje się powtarzają….

Nie tak dawno znalazłam się w dość licznej grupie, w której niezbyt blisko znałam zaledwie 3 osoby. Nie było mi dane przedstawić się, zapoznać z innymi. Na koniec programu naszych wspólnych zajęć, spotkaliśmy się przy herbacie, kawie, ciastkach. Potworzyły się pary lub kręgi osób, które ze sobą rozmawiały. Wszyscy doskonale się znali, ja tylko byłam nowa. Próbowałam się gdzieś przyłączyć, ale nic z tego nie wyszło. Zupełnie jakbym miała na głowie czapkę niewidkę, bo nikt mnie nie zauważał. Pomyślałam, że jestem tu po to, aby kochać, kochać, jako pierwsza, kochać bezinteresownie i kochać każdego z tych, którzy tu są. Ale jak?

 „Jezu, chcę kochać” – powtórzyłam parę razy w myślach. I oto, od jednej ze stojących obok mnie osób odszedł rozmówca w momencie, gdy ta osoba oczekiwała odpowiedzi na zadane przez siebie pytanie. Z tym pytanie w oczach zwróciła się do mnie. Zaczęliśmy rozmawiać. Potem przyłączyli się inni. W trakcie naszej rozmowy zauważyłam, że wiele osób wychodzi, a brudne naczynia zostają. Ich umycie to zajęcie w sam raz dla mnie – pomyślałam przypominając sobie wiele ćwiczeń z tego zakresu. Dla Ciebie Jezu, dla Ciebie kocham ich wszystkich i każdego z nich, i z miłością wykonam tę pracę – pomyślałam.

Już, gdy zaczęłam zbierać naczynia, przyłączyła się do mnie jedna osoba, a potem w zmywalni, doszły jeszcze dwie. Praca szła nam sprawnie i wszyscy byliśmy bardzo radośni. Było zupełnie tak, jak przed laty w Lublinie.

                                                     E.K.

Regulamin(500)