Chiara Luce, proszę, pokaż mi swój dom

 
Kiedyś wieczorem, gdy czytałem o niej książkę, zwróciłem się (z lekką swadą) wprost do Chiary Luce: „Tyle o Tobie czytam, o Twoich rodzicach, o Twoich stronach, o przyjaciołach, którzy przecież jeszcze wszyscy żyją… Pokazałabyś mi swoją rodzinę, swój pokój, swoje Sassello. Proszę, pokaż mi swój dom…”.

Historia, którą postaram się krótko opisać nie jest – moim zdaniem – ani jedynie zbiegiem okoliczności, ani też tylko zwyczajnym, logicznie układającym się w całość ciągiem zdarzeń. Wydaje się, że jest raczej realizacją czegoś, co zostało wcześniej Z GÓRY przemyślane i zaplanowane, a co zostało ODKRYTE w trakcie różnych spotkań i rozmów.

Wszystko zaczęło się od tego, że poprosiłem ks. Krzysztofa, z którym przyjaźnimy się od czasu studiów rzymskich o to, by powiedział klerykom lubelskiego seminarium (gdzie jestem ojcem duchownym) coś na temat Ruchu Focolari. Miało to miejsce jakieś dwa lata temu. Krzysztof przyszedł z włoskim filmem o bł. Chiarze Luce Badano. Wtedy po raz pierwszy poznałem historię jej życia. Film bardzo mnie poruszył, a jej osoba stała mi się bardzo bliska. Między innymi dlatego, że urodziła się w tym samym roku co ja (1971), kończyła zaś swoje ziemskie pielgrzymowanie wtedy, gdy ja rozpoczynałem mój pobyt w seminarium, czyli w październiku 1990 r. Zacząłem szukać wszelkich informacji na temat jej osoby. Internet, książki, prezentacje multimedialne. Kupowałem o niej filmy DVD i rozdawałem przyjaciołom. Kiedyś wieczorem, gdy czytałem o niej książkę, zwróciłem się (z lekką swadą) wprost do Chiary: „Tyle o Tobie czytam, o Twoich rodzicach, o Twoich stronach, o przyjaciołach, którzy przecież jeszcze wszyscy żyją… Pokazałabyś mi swoją rodzinę, swój pokój, swoje Sassello. Proszę, pokaż mi swój dom…”.

Zacząłem się zastanawiać, kto z moich znajomych mieszka blisko Sassello. W miarę blisko jest Mediolan – bardzo dobrze – tam pracuje od kilkunastu lat mój kolega z roku, ks. Dariusz. Kiedy się z nim spotkałem we wrześniu w Mediolanie, zaproponowałem mu, by przy kolejnym spotkaniu pojechać i odwiedzić rodzinne miejsce błogosławionej. Pomysł bardzo mu się spodobał… Na początku roku akademickiego (jestem wykładowcą teologii duchowości w KUL) zaproponowałem dyrektorowi Instytutu Teologii Duchowości ks. dr hab. Adamowi Rybickiemu: „Może kiedyś zrobilibyśmy sympozjum na temat bł. Chiary… Może udałoby się kiedyś zaprosić jej rodziców… Byli już raz w Polsce…”. Zgodził się od razu, a na najbliższej radzie Instytutu ogłosił (ku mojemu zdziwieniu i trochę przerażeniu, bo przecież nic jeszcze nie było wiadomo), że „w tym [!] roku akademickim odbędzie się sympozjum na temat Chiary Badano z udziałem jej rodziców”. Zaniemówiłem, ale nie protestowałem. Profesorowie przecież potwierdzili, że bardzo dobry pomysł, i lepiej już nic nie prostować. Pomyślałem sobie, że „w tym roku dopiero będę się starał jakoś dotrzeć do Sassello, a cóż dopiero mówić o zorganizowaniu sympozjum; może profesorowie zapomną, kiedy to miało być… grunt, że są otwarci na ten projekt”.

Przybyłem z ks. Darkiem do Sassello 4 kwietnia. Dowiedziałem się od Chicchi, przyjaciółki Chiary, przez telefon, że rodzice Chiary nie do końca wyleczyli się jeszcze z przeziębienia, że chwilowo nie mieszkają w Sassello, ale że możemy zobaczyć dom rodziny Badano, a ona i jej mąż Gianni przekażą zaproszenie rodzicom Chiary. Poczułem się trochę jak biblijny Naaman z opowiadania 2 Krl 5,1-15a, który przybył z prośbą do proroka Elizeusza, a ten się z nim nie spotkał. Chciałem poznać rodziców – okazało się, że nie jest to możliwe. Byłem pewny, że nie ma tu niczyjej winy, i że ta sytuacja jest jakąś malutką dla mnie próbą wiary. Coś mówiło w sercu: „Naaman posłuchał i spełnił słowa proroka, choć go nie zobaczył…”. Pojechałem, spotkałem Chicchę, Gianniego, Giuliano, było bardzo miło. Przekazałem im zaproszenia, zobaczyłem dom, cmentarz…

Po przyjeździe do Mediolanu zadzwoniłem do Chicchi, pytając, jaka jest odpowiedź rodziców. Pozytywna!!! Mogą przyjechać rodzice Teresa i Ruggero Badano, Chicca i jej brat Franz – jeszcze tej wiosny (przed ŚDM w Rio de Janeiro). W końcu data sympozjum została ustalona na 21 maja tego roku. Radość, zaskoczenie, nikt by się nie spodziewał, nikt tego nie planował aż tak szybko. Ale czy naprawdę NIKT?

Przez cały czas odnosiłem wrażenie, że każde spotkanie, każdy telefon, każda rozmowa w Trzciance, w Lublinie, w Mediolanie, w Sassello – wszystko składa się w jakąś całość. Jest jedność, zrozumienie, otwartość, wspólne pragnienie – to znak, że KTOŚ nas prowadzi. Po przyjeździe do Polski mama Chiary opowiedziała, że po otrzymaniu zaproszenia zapytała się – jak to ma w zwyczaju – swojej błogosławionej córki na modlitwie, co ma robić i usłyszała ciepłe, mocne i zdecydowane słowa: „Mamo, jedź!”. Było więc już jasne, co trzeba robić. Boży plan, spełniony za przyczyną Chiary…

Plan wizyty rodziców Chiary w Polsce wynikała z więzi jedności tych, którzy angażowali swoje serce, modlitwę w to wydarzenie. Trzcianka, seminarium w Lublinie, Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II, klasztor sióstr karmelitanek w Dysie k. Lublina, kościół księży pallotynów w Lublinie i spotkanie z młodzieżą… Wszystkie te spotkania dopełniały się nawzajem. Połączyły świat uniwersytecki, księży pallotynów, klauzurowe siostry, focolare lubelskie (i z różnych innych wspólnot), seminarium duchowne – w jedną strukturę. Można powiedzieć, w jakąś duchową rodzinę przy rodzicach błogosławionej.

Wszystkim należy się podziękowanie. Nade wszystko Dobremu Bogu i Chiarze, jej rodzicom i przyjaciołom. Pozostaje nam teraz powracać do przekazanych treści, by starać się żyć coraz głębiej Ewangelią na co dzień. Utkwiły mi w pamięci słowa pewnego kapłana. Po zakończeniu sympozjum „Uduchowiona młodość. Błogosławiona Chiara Luce Badano (1971–1990)” powiedział do mnie: „Zobaczyliśmy w świadectwie zaproszonych – Chiarę, ale wiesz, co ci powiem: zobaczyliśmy przede wszystkim JEJ RODZICÓW”. To oni zrobili na nim największe wrażenie.

I chyba tak spełniła się ta prosta modlitwa: „Chiara, proszę, pokaż mi swój dom…” Dobry Bóg sprawił, że spełniła się ta prośba: POKAZAŁA SWOICH RODZICÓW, swoje środowisko, gdzie wzrastała, dojrzewała, gdzie kochała i mówiła swoje „tak” Jezusowi. Dom zatem to nie tylko Sassello, ale rodzina, wspólnota; to wzajemna miłość i Bóg pomiędzy nami…

A ja dalej się modlę i mówię do młodszej nieco mojej rówieśniczki: „Chiara, proszę, pokaż mi swój dom…”. I myślę o tym Domu w niebie, o domu Ojca, o Trójcy, o wspólnocie świętych…

                                                                                                       ks. Jan Krzysztof Miczyński

 

Opublikowane w: „Nowe Miasto”, 2013, nr 4.

Regulamin(500)