Rozmowa Jezusa z uczonym w Piśmie przybliża nas do samego sedna Dobrej Nowiny. Uczony w Piśmie pyta Jezusa na temat pierwszego przykazania, a Jezus przytacza mu dokładnie tekst Księgi Powtórzonego Prawa: „Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą”. Do tego pierwszego przykazania Jezus dodaje jeszcze jedno: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Nie występuje ono w tekście Księgi Powtórzonego Prawa, ale wynika z przykazań Dekalogu, które odnoszą się do relacji człowieka z człowiekiem, oraz z nauczania wszystkich proroków.
Uczony w Piśmie w pełni zgadza się z Jezusem i rozumie, że spełnienie tych dwóch przykazań daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary. Na końcu tej rozmowy Jezus mówi do niego: „Niedaleko jesteś od Królestwa Bożego” (Mk 12, 34). Można by oczekiwać, że Jezus powie uczonemu w Piśmie, że znajduje się w środku Królestwa Bożego. Dlaczego niedaleko?
Odpowiedzi trzeba szukać w tym, co Jezus objawił, a co nie wynikało ze Starego Testamentu. Żydzi wierzyli w Boga jedynego. Dla nich Bóg był wszechmogącym Stwórcą nieba i ziemi, potężnym władcą, który wyzwolił ich z niewoli egipskiej i przekazał im prawo, według którego mieli żyć. Dla nich Bóg był jedyny, w jednej osobie. Jezus objawił nam natomiast, że Bóg jest Trójcą, wspólnotą trzech Osób równych i odrębnych, bo jest miłością, a miłością nie da się żyć w pojedynkę.
Dlatego Królestwa Bożego nie ma jeszcze tam, gdzie żyje się tylko przykazaniem sprawiedliwości: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”, lecz jest ono tam, gdzie żyje się na wzór Osób Trójcy Przenajświętszej – miłością wzajemną, na miarę tej miłości, którą Jezus żył wobec nas i przekazał nam w swoim nowym przykazaniu – aż do oddania życia. Tego uczony w Piśmie nie mógł wiedzieć. Dlatego był niedaleko od Królestwa Bożego, ale jeszcze nie w środku.
Ten epizod dzisiejszej Ewangelii rzuca światło na nasze życie. Bowiem nie mamy chyba wątpliwości, że powinniśmy miłować Boga całym sercem, całym umysłem oraz ze wszystkich sił. Chyba nie mamy też wątpliwości, że powinniśmy pomagać potrzebującym. Jesteśmy jednak skłonni do realizowania miłości tylko charytatywnej, która czyni dla drugiego coś dobrego, bardzo cennego, wychodzi naprzeciw jego potrzebom, ale pozostawia go swojemu losowi, nie czuje się dalej odpowiedzialna za niego.
Dla budowania Królestwa Bożego ta miłość jednokierunkowa nie wystarczy. Trzeba starać się budować miłość dwukierunkową, miłość, która owszem posiada wszystkie cechy miłości charytatywnej, ale dąży do wzajemności, nie zadowala się, póki nie dotrze do drugiego i od niego nie wróci, dopóki nie stanie się wzajemna.
Taka miłość tworzy komunię, relacje podobne do tych, które będą w niebie. Tam bowiem będziemy żyli nie w pojedynkę, jako suma świętych, lecz właśnie jako komunia świętych.
Ostatnio czytałem takie świadectwo:
„Od wielu lat relacja z naszą córką i zięciem była powodem cierpienia. On był zazdrosny do tego stopnia, że córka nie mogła nas odwiedzić. Ja nie potrafiłam przebaczyć córce jej bierności, jej oddalenia od nas. Pojechałam na wakacje z sercem pełnym pretensji wobec nich. Pamiętam, że nie zauważałam nawet tego piękna przyrody, które nas otaczało. Ta bolesna sytuacja ciążyła mi i nic nie potrafiło mnie od niej wyzwolić. Po powrocie zadzwoniłam do zięcia. Półtorej godziny wzajemnych oskarżeń. Po tym telefonie jedna ponura myśl: wszystko się skończyło! Podczas tej nocy nie mogłam spać i błądziłam desperacko po mieszkaniu. Szukałam czegoś, co mogło ulżyć mojemu cierpieniu. Wtedy chwyciłam Ewangelię i zaczęłam czytać. Na początku nic nie rozumiałam. W pewnym momencie nagle wszystko stało się jasne. Napisałam mojej córce oraz zięciowi list, w którym przeprosiłam ich i zapewniłam, że mają jeszcze miejsce w moim sercu.
Niczego nie oczekiwałam w związku z tym listem. Natomiast mój zięć zadzwonił poruszony mówiąc: „Wyślę Ci zaraz Basię”. Na drugi dzień córka przyszła do nas, a kilka dni później zadzwonili rodzice zięcia, z którymi nie słyszeliśmy się od lat, proponując nam spędzenie kilku dni u nich. Pojechaliśmy. Nigdy nie doświadczyliśmy tyle miłości między nami. Spędziliśmy szczęśliwe chwile, których nigdy nie zapomnimy”.
ks. Roberto